Chciał bym coś napisać. Siedzi we mnie nieodparta ochota pisania. Ściska mnie w środku i wierci. Tylko co ja mam właściwie napisać? W mojej głowie siedzi tyle myśli. Trzeba by zrecenzować masę książek a pomysły na opowiadania wciąż się zbierają. Jednak kiedy siadam przed klawiaturą to nie potrafię nad tymi myślami zapanować. To tak jak by coś się we mnie zepsuło. Jakiś trybik odpowiedzialny za komunikację mózgu z palcami nie potrafił zaskoczyć.
Kiedyś jak chciałem coś napisać to wystarczył kłębek myśli dobra muzyka w tle a reszta działa się właściwie sama. Fakt, że dawniej kiedy jeszcze klepałem tych opowiadań masę to jednym z zapalników do pisania była muzyka. Bez dobrego podkładu w tle pisanie szło mi ciężej, jednak zawsze jakoś szło.
Obecnie odkrywam dużo nowej i starej muzyki ale nic nie potrafi mnie wprowadzić w nastrój pisania. Może to miejsce. Krajobraz mojego mieszkania się już przejadł, emocje towarzyszące życiu jakoś opadły. A może to brak ludzi. Częste spotkania ze znajomymi, przyjaciółmi, poznawanie nowych osób to rzeczy które stymulowały. Człowiek czuł się bardziej pobudzony. Dziś wszyscy spotykamy się rzadziej. Praca, rodzina, dzieci. Wszystko to pochłania nas coraz bardziej. Do tego dochodzi internet i wszechogarniający szum informacyjny. Ilość niepotrzebnych informacji na jakie trafiamy jest nieporównywalnie większa.
Wiem, że należę do osób które żeby nabrać rozpędu w życiu potrzebują innych ludzi. Niekoniecznie chodzi tu o ich bezpośrednią pomoc. Bardziej mam tu na myśli zwykłą obecność, rozmowę, wzbudzenie emocji. Każdy spotkany człowiek to odrobina nowej energii. Przez ostatnie dwa lata z tej energii wyprałem się dość mocno. Męcząca praca z ograniczoną ilością spotykanych osób, dużo nadgodzin brak energii poza pracą. To skutecznie utrudnia życie osobie potrzebującej kontaktów. Ale jestem też człowiekiem nadziei. Oczywiście znajomi powiedzą, że uwielbiam szukać dziury w całym i przyczepiać się do czego tylko się da ale to tylko wrodzone uwielbienie do przeciągania dysput i pobudzania emocji.
Od trzech tygodni mam nową pracę. Znów zostałem sprzedawcą. Niektórzy powiedzą, że nie ma się z czego cieszyć. Inni stwierdzą może, że to praca bez ambicji. Ja wiem, że jest to praca w której płacą mi za to, że bez przerwy poznaję nowych ludzi. A każdy z nich to odrobina nowej, tak potrzebnej mi energii. Czuję całym sobą, że tego właśnie mi brakowało.
Dzisiaj „urwało mi od internetu”. Odcięty od technologii nagle człowiek czuje się jeszcze bardziej zagubiony. Ale może właśnie tego mi było trzeba. Patrzcie! To najdłuższy tekst jaki napisałem od wielu tygodni. Może nie jest on jakoś specjalnie treściwy ale udało mi się uruchomić ten zepsuty trybik. Chociaż na chwilę. Więc może jest jeszcze nadzieja.
A tak swoją drogą wspominałem o muzyce i braku czegoś dobrego do pisania. Chyba właśnie to znalazłem. Od rana słucham The Afghan Wings na zmianę z Poets of the Fall i to może być kolejny z elementów układanki.
Będąc już na końcu muszę się też przyznać, że wraz z pisaniem tego tekstu nam mojej twarzy samoistnie zaczął pojawiać się uśmiech. Jak dobrze jest coś skończyć po tak długiej przerwie.
Do przeczytania wkrótce :)